Dzienniki Aldony

Najpiękniejsza pamiątka z podróży? Ręcznie zapisane, zarysowanie, wyklejone i wypełnione po brzegi dzienniki. Poznaj dzienniki Aldony! Wpis towarzyszy premierze książki Moniki Bronowickiej „O rodzinnym wędrowaniu”, której jedną z bohaterek jest właśnie Aldona.

Idea dzienników podróży jest piękna. Aldona prowadzi regularne zapiski z małych i większych wypraw. Zebrało się już kilka tomów, a bieżący dziennik zawsze ma przy sobie w podróży. — Tak o swojej przyjaciółce pisze Monika Bronowicka w książce O rodzinnym wędrowaniu. Jak zacząć chodzić z dziećmi po górach. I dziś o tych dziennikach porozmawiamy z samą Aldoną.

Dzienni Aldony 1
Dzienni Aldony 2

O rodzinnym wędrowaniu

Zanim jednak przejdziemy do rozmowy z autorką dzienników, przytaczam ciąg dalszy opowieści Moniki:

Jej pasja zaczęła się od objazdów naukowych podczas studiowania historii sztuki, na których odnotowywała odwiedzane miejsca, choć objazdy odbywały się w szalonym tempie. To był jedyny sposób, żeby po tygodniu intensywnego zwiedzania te wszystkie poznane muzea, kościoły, zamki i płace nie wymieszały się ze sobą. Aldona już nigdy nie przestała robić notatek z wyjazdów i wędrówek. Zapisuje w zeszytach wrażenia z podróży, praktyczne informacje, czasem historie odwiedzanych miejsc, wkleja bilety, robi szkice i przybija pieczątki. Jest w tym działaniu bardzo skrupulatna. Mówi, że udaje jej się to dlatego, że nie podróżuje samochodem, tylko pociągami, a w pociągu łatwo znaleźć chwilę czasu dla siebie i swojego dziennika, nawet jeśli podróżuje się z kilkulatkiem. Poza tym notatki nie muszą spełniać żadnych norm i są takie, na jakie ma właśnie ochotę i czas. Kajtek też ma swój wkład w powstawanie tych niezwykłych zeszytów. Dzięki temu, że jego mama ma zawsze kartkę w dzienniku i długopis, on może sobie porysować albo popisać, tak po prostu, niekoniecznie na tematy podróżnicze. W ten sposób zwykły zmienia się w swoistą kapsułę czasu, w której można odnaleźć chwile spędzone w pięknych miejscach z bliskimi ludźmi.

Dzienni Aldony 3
Dzienni Aldony 4

Dzienniki Aldony

Powyżej możesz zobaczyć przykładowe strony z dzienników. Czyż nie są piękne? Jak to się zaczęło, dlaczego powstają i co możemy w nich znaleźć – o to zapytamy ich autorkę.

Od kiedy prowadzisz takie dzienniki?

Szukając odpowiedzi na to pytanie zdjęłam z półki wszystkie moje dzienniki podróży i udało mi się odnaleźć ten najstarszy. Ma czerwoną okładkę, rozpadający się grzbiet i, co najważniejsze, datę pierwszego wpisu: 13 maja 2002. Dotyczy zwiedzania kolegiaty św. Marcina w Opatowie. Później są kolejno wymienione: Ujazd, Szydłów, Wiślica, Miechów, Prandocin i Wysocice. Wszystko jednego dnia, bo to był objazd naukowy podczas drugiego roku studiowania historii sztuki. I to jest geneza pierwszego z dzienników: próba niepogubienia się w ogromnej liczbie odwiedzanych miejsc i zwiedzanych zabytków. Taki objazd trwał cały tydzień i dziennie odwiedzało się kilka miejscowości, a w nich czasem po kilka zabytkowych kościołów, zamków, pałaców. Ale pierwszy właściwy wpis, w którym nie tylko odnotowuję sobie odwiedzane miejsca, ale opisuję dokładniej przebieg wyprawy to wakacyjny wypad trabantem na Pomorze z kilkudniowym biwakiem po drodze w Borach Tucholskich. Tę wakacyjną eskapadę rozpoczęliśmy we Wrocławia w piątek 26 lipca 2002 roku by tego samego dnia podjąć nieudaną próbę obejrzenia Drzwi Gnieźnieńskich, zwiedzić zrekonstruowany gród w Biskupinie (z biletem wstępu za 4 zł), pobłądzić trochę po Bydgoszczy, by w końcu wieczorem rozbić namioty w Funce, w pobliżu Parku Narodowego „Bory Tucholskie”.

Po co to robisz?

Po pierwsze, żeby pamiętać więcej. Szkoda by było, gdyby te wszystkie wyjazdy, które są spotkaniami z miejscami, ale także czasem spędzanym z różnymi ludźmi: rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, po jakimś czasie zlewały się we wspomnieniach w jedno i czasem trudno stwierdzić czy coś się wydarzyło podczas tego samego czy dwóch różnych wypraw. Od razu dodam, że nie czytam tych swoich zapisków zbyt często. Ale lubię świadomość, że zawsze mogę to zrobić, gdyby przyszła mi na to ochota :).

Po drugie, po prostu dlatego, że lubię to robić. Sprawia mi to przyjemność. Pisanie dziennika podczas wyjazdu pomaga skupić się na „tu i teraz”, a zarazem po pewnym czasie pozwala wracać w dowolnej chwili do tych wypraw, które zawsze są miłymi wspomnieniami. Czasem taki dziennik jest puszczony podczas jazdy pociągiem lub dłuższej przerwy w wędrówce między pozostałych uczestników wypadu, którzy wpisują w nim, co chcą. To jest dopiero niesamowita frajda: trafić na rękopis koleżanki, której nie widziało się od dziesięciu lat! Po trzecie to jest sposób na zebranie w jednym miejscu różnych „powyjazdowych druków ulotnych”, które jakoś żal tak po prostu wyrzucić.

Co tam zamieszczasz?

Każdy z dzienników wypraw to w wersji wyjściowej po prostu zeszyt – koniecznie gładki, bez żadnych linii czy kratek. Kiedy kończy się w nimi miejsce do pisania na ogół jest o 20% grubszy ponieważ oprócz tekstu zawiera „materiał ilustracyjny”. Niestety rzadko zdobywam się na odręczne rysunki, częściej są to wklejone bilety, pocztówki, niewielkich mapki, fragmenty folderów turystycznych, czasem suszone kwiaty czy liście. Są też pamiątkowe pieczątki z odwiedzanych zabytków, muzeów, schronisk górskich czy parków narodowych. Cel tego zbieractwa jest po części dokumentacyjny, ale czasem pobudki są czysto estetyczne lub sentymentalne.

W warstwie tekstowej to po prostu krótkie relacje z wyjazdu czy wędrówki zawsze z podaną datą i „miejscem akcji”.

Czy zawsze masz jakiś plan czy to raczej spontan?

Pierwszy wers relacji jest zawsze wg schematu: data, dzień tygodnia, cel wyjazdu lub miejsce pobytu. Później to już całkowity spontan: notowanie tego, co właśnie się dzieje. A to frustracja, że wciąż pada, a chciałby się ruszyć dalej lub że mgła i nic nie widać. A to cennik noclegów w schronisku lub kilometraż przebytej trasy (relikty czasów bez internetu i odruch odnotowywania, z którym nie zamierzam walczyć). Czasem wkradnie się jakiś wyraz zachwytu. Czasem usłyszany dialog, który wydał mi się zabawny. Bywają też dobre rady na przyszłość „nie skręcać przy drzewie, na którym jest oznaczenie szlaku – właściwa ścieżka jest nieco dalej”. Z czasem okazało się, że rzadko korzystam z tych swoich rad. Nie tak łatwo je odnaleźć w tym wielotomowym rękopisie. Wpisy bywają różne i rozmaitej długości – to zależy od sytuacji, tempa wyprawy oraz od tego czy mam ochotę pisać więcej czy mniej. One zawsze są całkowicie „for fun”. Bez spiny czy poczucia obowiązku.

Od razu na czysto czy najpierw się jakoś przygotowujesz?

Wpisy są zawsze od razu na czysto i na ogół są robione na bieżąco. Oczywiście czasem zdarza mi się wracać do nich i uzupełniać zaraz po powrocie. Dopóki dokładnie pamiętam wydarzenia oraz mam dłuższy moment, żeby np. sprawdzić nazwy na mapie. Niestety wciągnięta w wir codzienności rzadko znajduję moment na takie podsumowania czy uzupełnienia „post factum”. Jednak w razie jakiegoś niezagospodarowanego wieczoru zawsze jest opcja powrotu do niekompletnego wpisu. Uzupełnianie go to zawsze mentalny powrót do bycia gdzieś na szlaku.

Dzienni Aldony 5
Dzienni Aldony 6

Nie tylko góry

Wspominamy o dziennikach przy okazji książki O rodzinnym wędrowaniu. Jak zacząć chodzić z dziećmi po górach. Aldona wspomina o odwiedzanych miejscowościach. Chciałabym jednak przypomnieć, że dzienniki można prowadzić również spacerując po własnym mieście. Jak wspomniała Aldona – wystarczy zwykły zeszyt. Jeśli jednak trudno Ci zacząć pomocny może być Miejski Paszport, dodatek do książki Darii Panek-Płókarz Żyj lokalnie. Dlaczego warto mieszkać z rodziną w mieście, o którym możesz poczytać na blogu.